środa, 14 maja 2014

2.

Przepraszam najmocniej, że nie piszę. Z tym opowiadaniem mam straszne problemy... Ale dzięki Patce i Sillie, które bardzo mnie zmotywowały, postanowiłam zebrać się do kupy i dokończyć to co zaczęłam.
Bardzo, bardzo Wam dziękuję. To wiele dla mnie znaczy <3

Matt obudził się oślepiony promieniami słońca. Kołdra owinęła mu się wokół bioder, a na brzuchu czuł delikatny ciężar ramienia Valary. Głowę wtuliła w jego łopatki i oddychała równomiernie. Powiedział jej wczoraj, że jedzie do Paryża. Wiadomość przyjęła jakby obojętnie, wydawała się w ogóle nie zainteresowana w jakim celu jej mąż jedzie sam do miasta zakochanych. Nie pytała, a to było mu na rękę.
Powoli wygrzebał się z pościeli i subtelnie uwolnił od ręki blondynki. Wstał, założył ciemne dżinsy i koszulkę z nadrukiem. Wyszedł z sypialni i przygotował sobie śniadanie. Zegarek wskazywał 7.14 do odlotu została mu dokładnie godzina. Wziął szybki prysznic i spakował kilka rzeczy do kosmetyczki. Potem cicho wszedł do sypialni i zabrał sportową torbę z ubraniami. Gdy wychodził usłyszał jak kobieta szamocze się na posłaniu i podnosi gwałtownie. Popatrzyła na niego zaspana i zapytała cicho:
- Gdzie idziesz? -
- Muszę już jechać. - powiedział cicho. Podszedł do niej i złożył delikatny pocałunek na jej policzku. - Pośpij jeszcze trochę. - kobieta kiwnęła głową i przykryła się po samą brodę. Następnie Matt wyszedł z sypialni. Zszedł po schodach do wyłożonego jasnymi płytkami holu. Sięgnął po skórzaną kurtkę i rzucił ją na torbę, założył buty i wyszedł z domu z całym ekwipunkiem. Następnie pojechał na lotnisko.
       Jacqueline od 10 była w Paryżu. Przekonała się, że miasto wcale nie było takie obłędne. Nawdychała się spalin, zajrzała do Ogrodu Luksemburskiego i zwiedziła galerię, w której kupiła zwiewną sukienkę w kwiaty. Następnie zameldowała się w niewielkim hotelu i przespała godzinę. Sen dobrze jej zrobił, otrzeźwił jej umysł i pozwolił odpocząć wszystkim mięśniom. Wzięła prysznic i ubrała się w zakupioną sukienkę. Sięgała jej do kolan a rozszerzone rękawy do łokci. Miała wszytą cienką gumkę w pasie i leżała na niej idealnie. Założyła do tego swoje nieodłączne czarne trampki i spakowała kilka rzeczy do podręcznej torebki. Na wszelki wypadek na ramiona zarzuciła skórzaną kurtkę. Włosy zostawiła rozpuszczone, wciąż delikatnie mokre. Na czubek głowy włożyła okulary przeciwsłoneczne. Zamknęła pokój i poszła do kawiarni Marquis.
       Kilka minut po 15 wszedł do kawiarni, w której miesiąc temu umówił się z Jacqueline. Przybyłby wcześniej gdyby nie zapomniał o kupnie drobnego upominku.
Cała kawiarnia była niewielka i przytulna. Usytuowana na rogu starej kamienicy przy dużym parku.Wszystko było zrobione w filmowym paryskim stylu. Drewniane okrągłe stoliki, stare zdjęcia na ścianach, porcelanowe zastawy, dębowa lada naprzeciwko wejścia i jazz lecący z głośników. Wszystko to robiło ogromne wrażenie.
Marquis podzielona była na dwie części. Jedna mieściła się w budynku, a druga na zewnątrz pod dużym daszkiem. To właśnie tam z twarzą zwróconą do słońca siedziała Jacqueline. Przeszedł przez szklane drzwi i skierował się w stronę jej stolika.
Zobaczyła go i uśmiechnęła się szeroko. Podniosła się zręcznie i lawirując między stolikami podbiegła i przytuliła się do niego. Otoczył ją ramionami i westchnął cicho.
- Stęskniłem się. - powiedział Matt, a w jego głosie słychać było uśmiech.
- Ja też.. - powiedziała cicho i oderwała się od niego.
- To dla ciebie. - podał jej mały bukiet kolorowych goździków.
- Ojej.. dzięki Matt. - Złapała go pod ramię i ruszyła w stronę stolika z tajemniczym uśmiechem.
Usiedli naprzeciwko siebie po czym złożyli zamówienie u niskiej kelnerki w szarym uniformie. Z twarzy nie schodził im uśmiech. A rozmowa zaczęła się dopiero po chwili. Jacqueline podparła głowę na dłoni i patrzyła na Matta.
- Czemu mi się tak przyglądasz? - uśmiechnął się lekko.
- Po prostu dawno cię nie widziałam. - odparła wzruszając ramionami i podstawiając sobie do ust latte, które przyniosła kelnerka. Upiła delikatny łyk i westchnęła głośno.
- Co robiłeś przez ostatni miesiąc? -
Zamyślił się. Nie miał odwagi powiedzieć Jacqueline o Valary ani o zespole. Było mu wstyd, ale zaczął zmyślać.
-Aktualnie mam urlop. - podrapał się po brodzie. - Bywam tu i tam...odpoczywam. - uśmiechnął się.
- Mój urlop trwa już, jakieś dwa lata.. - zamyśliła się. - Tak, dwa lata. Zaskakująco szybko zleciało. -
- Gdzie byłaś do tej pory? -
- Jak na razie zwiedzam Europę. Hiszpania, Anglia, Niemcy, Francja i Luksemburg. - zmrużyła oczy. - No chyba, że o czymś zapomniałam.
A on wciąż patrzył. Po długiej chwili, cisza między nimi zaczęła robić się krępująca. Jacqueline nieśmiało zadała pytanie:
- Czytasz książki Matt? - mówiąc to zmrużyła oczy.
Wtedy to oderwał od niej wzrok i zamyślił się patrząc na drzewa w parku.
- Hmm... - mruknął po chwili. - Niekoniecznie. Mam wrażenie, że brakuje mi na to czasu. Ale kiedyś tak. - spojrzał na nią i uśmiechnął się. -
- Wiem coś o tym... Przed tym jak zwiałam z domu, książki były czymś w rodzaju ucieczki. Były wszędzie w moim życiu. No i dzięki temu, że czytałam, nie zdziczałam. - uśmiechnęła się szerzej.
Zaśmiał się.
- Dlaczego miałaś zdziczeć? - uniósł brew.
- Bo otaczali mnie sami idioci Matt.. - wzruszyła ramionami. - A ja sama byłam głupiutka. - patrzyła teraz w zawartość swojej szklanki. Wyczuł, że to nie koniec wyznania. - Moje dotychczasowe życie było, delikatnie ujmując dziwne. Ale cóż, nie mogę się go wyrzec. -
Mówiąc to przygasła lekko. Zamyśliła się i wręcz zmalała w oczach. Matt sięgnął przez stół po jej niewielką dłoń, zmuszając ją do spojrzenia na niego.
- Hej... - powiedział kojąco. - Mała żyjesz tu i teraz. Masz czystą kartę, możesz tworzyć swoją bajkę od początku. Po prostu spraw by była lepsza od poprzedniej. - uśmiechnął się.
Pokiwała głową w zadumie i odwzajemniła uśmiech.
       W kawiarni posiedzieli jeszcze przez pewien czas. Ona dokończyła latte, on zwykłą kawę. Rozkoszowali się słońcem i delikatnym szumem drzew, zjedli obiecane rogaliki, a następnie przenieśli się na paryskie ulice.
Spacerując prowadzili żywe dyskusje. Odwiedzili niewielką galerię sztuki i w ciszy zastanawiali się nad różnymi obrazami. Czas spędzony razem, minął niemiłosiernie szybko.
- Mam wrażenie, że będę za tobą tęsknić. - wyznała krzywiąc się smutno.
Zaśmiał się. Stali na lotnisku i czekali na samolot Matta. Leciał z powrotem do Huntington, a ona miała zamiar zostać kilka dni dłużej we Francji.
- Teraz to nie wiem czy mam się czuć zadowolony, czy niekoniecznie. - uśmiechnął się szeroko.
- Powinieneś się cieszyć! - odwzajemniła uśmiech i wtuliła się w jego umięśniony tors. Westchnął cicho i przytknął twarz do jej włosów. Po chwili oderwali się od siebie i patrząc głęboko w oczy, przesyłali coś czego żadne z nich nie odważyłoby się wypowiedzieć na głos.
- Masz na siebie uważać. Rozumiesz? -
-Zawsze na siebie uważam. - przewróciła oczami, ale pomimo udawanej obojętności zrobiło jej się ciepło na sercu.
I nagle, zupełnie nieoczekiwanie Matt zbliżył swoją twarz i pocałował ją w policzek. Delikatnie, po przyjacielsku. Niestety zdążyła się zarumienić, na co on zareagował szelmowskim uśmiechem, ale tak by nie speszyć jej bardziej.
- Musisz mi dać swój numer. - powiedział poważnie.
Kiwnęła głową i wyjęła mu z ręki komórkę. Dotykając ekranu smukłym palcem, wpisała numer i oddała mu aparat.
- Będziemy się kontaktować Matt. Szerokiej drogi. - mrugnęła do niego i odwróciła się w stronę wyjścia z lotniska.
- Do zobaczenia Jackie! - usłyszała za plecami. Ciągle idąc odwróciła się do niego i zawołała.
- Jackie? Nikt tak do mnie nie mówi.. - zdziwiła się.
Roześmiał się i wzruszył ramionami.
- Z resztą, mów jak chcesz, Matti! - zawołała machając mu. Odwróciła się do niego plecami i wyszła przez rozsuwane drzwi uśmiechając się najszczerszym uśmiechem.
Gdy była już kilka przecznic od lotniska, usłyszała dźwięk telefonu. Uśmiechnęła się widząc komunikat:

1 nowa wiadomość

"Ostatnią książką jaką przeczytałem (uprzedzam! przegrałem zakład z przyjacielem) była "Kupa wiedzy" Przepytywał mnie z tego, jebany sadysta..."
Matt                 

Jacqueline parsknęła głośnym śmiechem, a przechodnie popatrzyli na nią unosząc brwi w zdziwieniu.


poniedziałek, 21 kwietnia 2014

1.

Tak więc witam serdecznie. Na wstępie chciałabym zaznaczyć, że to wszystko dopiero się buduje. Nie jestem pewna ilu dokładnie będzie bohaterów, dlatego na razie jest ich tylko dwójka.
Sama nie jestem pewna co będzie dalej. :D
Ale takie coś się we mnie urodziło i myślę, że coś może z tego wyjść.
(mówię na samym początku - POMIESZAŁAM CZASY) z góry za to przepraszam.

Koncert dobiega końca. Wciąż słychać krzyki fanów. Zespół schodzi ze sceny i udaje się za kulisy. Zdenerwowany wokalista uwalnia się od kabli, oplatających jego umięśnione ciało i próbuje wybiec tylnym wyjściem. Za plecami słyszy głos przyjaciela, wołający jego imię. Odwraca się gwałtownie i posyła w jego stronę wiązankę przekleństw. Na odchodne rzuca w niego butelką wody i znika w wyjściu dostawionego namiotu.
Na zewnątrz panuje delikatny chłód, a na horyzoncie maluje się pomarańczowo czerwona poświata zachodzącego słońca. Matt zatrzymuje się w miejscu i naciąga na głowę kaptur bluzy. Zamyka oczy i biorąc kilka głębokich oddechów, zaczyna iść w stronę nieznanych mu terenów imprezy. Wyciąga z kieszeni paczkę papierosów i zapalniczkę. Odpala papierosa i mocno się zaciąga. Dym wpełza w jego płuca, a następnie wydostaje się na zewnątrz. Wokół mężczyzny roztacza się gęsta chmura o charakterystycznym zapachu.
Papierosy zawsze go uspokajały. Czuł, że odzyskuje kontrolę nad sobą i sytuacją. I tym razem mechanizm działa podobnie. Kłótnia z Brianem wytrąciła go z równowagi i zepsuła nastrój na koncercie. Dlatego właśnie wolał uciec, niż słuchać przekleństw i obelg na swój temat.
Wszystkie miejsca zdawały się tętnić życiem. Zewsząd dochodziła do niego muzyka i ostre uderzenia basów. Ludzie się śmiali i krzyczeli. Akurat wtedy gdy on potrzebował wyciszenia. Postanowił pójść w stronę najmniej uczęszczanych miejsc.
Szedł powoli, raz po raz kopiąc niewielkie kamyki. Czasami obok niego przemykali pijani ludzie i rzucali mu zabawne spojrzenia.
Dotarł wreszcie do wschodniej granicy festiwalu. Był tam kilkumetrowy odcinek betonowego muru i jedno samotne drzewo. Podszedł do ruin ogrodzenia i zbadał palcami jego strukturę. Ponieważ było ciemno zobaczył ją dopiero po chwili.
Na jednej z głównych gałęzi drzewa, siedziała niewielka osóbka machająca energicznie nogami w powietrzu. Nagle przestała i zaczęła uważnie wpatrywać się w jego stronę. Zaległa między nimi krępująca cisza, którą on jako mężczyzna postanowił przerwać.
-Yyy… mam nadzieję, że nie przeszkadzam? – zapytał ze skrępowaniem
Wciąż patrzyła na niego uważnie. Odezwała się dopiero po chwili.
- Skądże. – zaśmiała się.
Był to wyjątkowo ładny śmiech. Tak jak i głos. Bardzo ciepły. Matt zapragnął usłyszeć go jeszcze raz.
- A o ile mogę spytać, to co tu robisz?  -
- Czekam… - znów odwlekła odpowiedź -
Doszedł do wniosku, że nie otrzyma wyjaśnień, na co czeka tajemnicza nieznajoma. Usiadł więc na trawie i oparł się plecami o murek.
Dziewczyna przerwała nagle ciszę.
- A ty po co przyszedłeś? -
- Muszę przemyśleć kilka spraw. – uśmiechnął się delikatnie i wydawało mu się, że dziewczyna, odwzajemnia uśmiech. Po chwili usłyszał, jak schodzi z drzewa i z tupnięciem opada na ziemię. Otrzepała spodnie i podeszła do niego. Teraz mógł się jej lepiej przyjrzeć.
Dziewczyna była ubrana cała na czarno, a włosy w bliżej nieokreślonym ciemnym kolorze, spływały luźno rozpuszczone po ramionach. Była niska i wyjątkowo szczupła. Usiadła po turecku naprzeciwko niego. Podparła brodę dłonią i uśmiechnęła się.
- Miło widzieć, że nie tylko ja mam dość ludzi. -
Mężczyzna zaśmiał się i spojrzał w niebo.
- Pokłóciłem się z kumplem, potrzebuję spokoju, a mam wrażenie, że to miejsce jest idealne. – rozejrzał się po okolicy.
- Odkryłam je gdy pałętałam się po tym terenie. -
Matt spojrzał na nią spod uniesionych brwi.
- Sama? Wydaje mi się, że to nieodpowiedzialny pomysł. -
Dziewczyna roześmiała się i powiedziała:
- Moja matka powtarzała mi: „Nie ruszaj gówna, bo śmierdzi.”  No i się ma spokój. -
Matt uśmiechnął się szeroko i zbliżył wąchając ją. Dziewczyna roześmiała się jeszcze głośniej i zapytała:
- Co ty robisz? -
- Sprawdzam czy powiedzenie twojej matki jest prawdziwe. Przekaż jej, że się myli. – puścił jej oczko.
Dziewczyna uśmiechnęła się lekko.
- Niestety nie będę miała ku temu okazji. Tak to jest jak się ucieka z domu. -
Matt popatrzył na nią ze zdziwieniem. Wydawała mu się bardzo młoda.
- Może to trochę osobiste pytanie…ale dlaczego? – zapytał delikatnie.
- Po śmierci taty, matka stała się dla mnie obcą kobietą. Z resztą.. – zamyśliła się. – nigdy nie była dla mnie kimś specjalnie bliskim. Gdy skończyłam osiemnaście lat, po prostu uciekłam. – uśmiechnęła się półgębkiem.
- Wybacz, że zapytałem.. – odpowiedział lekko skrępowany.
Dziewczyna uśmiechnęła się uroczo. Dotknęła delikatnie jego dłoni i powiedziała:
- Hej… nic się nie dzieje. To normalka. Wystarczy się przyzwyczaić.
I tak zaczęła się ich rozmowa. Na temat życia, muzyki, pasji, a przed wszystkim przyszłości. Matt wypytywał ją jak się tu znalazła, a gdy ona zadała mu to pytanie postanowił nie mówić całej prawdy.
- A Ty co tutaj robisz? – uśmiechnęła się szeroko.
Mężczyzna zamyślił się. Avenged Sevenfold było znane. A oni ostatnio mieli drobne problemy. Manager przestrzegał by nie ujawniali nikomu swojej tożsamości. Mogło by to mieć marne skutki. Odpowiedział więc:
- Zapewne tak jak ty. Przyjechałem się odstresować, poznać ciekawych ludzi, a przede wszystkim posłuchać najlepszej muzyki. – odwzajemnił uśmiech.
Gdy przetrawił to co powiedział, poczuł się winny. Było mu głupio, że nie powiedział tej dziewczynie prawdy, ale z drugiej strony, któż wie…
Spojrzała na zegarek. Po chwili wstała i popatrzyła na niego mówiąc:
- Za jakieś piętnaście minut zaczyna się koncert Haggardu na, który przyjechałam. Chciałbyś mi może towarzyszyć, czy masz inne plany? – uniosła delikatnie lewą brew.
- Haggard? – zdziwił się. – Co to jest?
Jej reakcja była natychmiastowa. Otworzyła szeroko oczy w zdumieniu i przykucnęła naprzeciwko niego.
- Nie znasz?? -
Roześmiał się lekko i tym razem odpowiedział zgodnie z prawdą.
- Nie bardzo. Dlatego…prowadź. – wstał i uczynił szeroki gest ręką w stronę festiwalowych namiotów. Dziewczyna wstała razem z nim, tak że stali za blisko siebie. Momentalnie odsunęła się i spojrzała na niego hardo, spod zmrużonych powiek.
- Jaki jest twój stosunek do symfonicznego metalu? -
- Ciężko określić... – powiedział jakby przepraszając.
- Skoro tak, to trzeba nadrobić! – odwróciła się i zaczęła iść w stronę drogi.
Matt podbiegł do niej i popatrzył z ukosa uśmiechając się.
- Tak w ogóle to jak masz na imię? -
Przystanęła i odwróciła się do niego twarzą. Wyciągnęła w jego stronę maleńką dłoń i powiedziała:
- Jacqueline. – uśmiechnęła się szeroko.

Przez całą drogę na koncert, prowadzili żywą rozmowę. Rozumieli się doskonale, mieli podobne zainteresowania, a tematy dosłownie nie kończyły się. Była jedną z niewielu osób, która na prawie każdy temat miała swoje zdanie. Często różniące się od jego.
Powoli przedzierali się przez rozszalały tłum fanów, podchodząc pod samą scenę. Koncert jeszcze się nie zaczął, a Matt przez cały ten czas trzymał ją mocno za rękę i ukradkiem rozglądał się za potencjalnymi fanami. Całe szczęście nikt nie widział w nim nikogo szczególnego, liczył więc na dobrą zabawę w towarzystwie Jacqueline.
- Powinni zaraz wyjść! - wykrzyczała mu do ucha.
W odpowiedzi kiwnął tylko głową. Nagle ludzie zaczęli piszczeć i szaleć jeszcze bardziej niż wcześniej. Na scenę powoli wkraczała duża grupa ludzi.
Występ rozpoczął się od energicznych dźwięków skrzypiec. Następnie doszła perkusja, na którą wszyscy zareagowali jeszcze głośniejszymi piskami. Po chwili na scenę weszła kobieta w długiej gotyckiej sukni, a  widownia delikatnie przycichła . Stanęła przy mikrofonie i zaczęła śpiewać. Jej, melodyjny sopran, roznosił się po całym terenie.
Matt otworzył szeroko oczy ze zdumienia. Wokalistka śpiewała wspaniale. Po chwili zaczął szaleć razem z Jacqueline. Widział to jak bardzo jest szczęśliwa. W takim stanie wydawała się jeszcze ciekawsza.


Koncert trwał półtorej godziny. Gdy ucichły ostatnie dźwięki instrumentów i artyści pożegnali się, Matt zaczął się przedzierać w stronę bramek. Złapał uśmiechniętą Jacqueline za rękę i powoli przechodzili przez duże grupy ludzi. Było już ciemno, a on miał pewność, że nikt go nie rozpozna.
Gdy wyszli z terenu dla publiczości, wyminęli większość budek z jedzeniem i zostawili w tyle ludzi, stanęli w końcu i popatrzyli na siebie. Na jej twarzy gościł szeroki uśmiech.
- Właśnie spełniłam jedno ze swoich największych marzeń. - popatrzyła na niego onieśmielona, a potem roześmiała się. - A tobie jak się podobało? -
Uśmiechnął się protekcjonalnie.
- Było...okay. - wybrał idealny moment by się z nią podroczyć.
Otworzyła szeroko oczy i rozdziawiła wargi.
- Okay?! - zawołała z niedowierzaniem. - Tylko okay?! To najlepszy koncert na jakim byłam. I chyba najlepszy w całej historii Haggardu! A ty mówisz, że tylko okay?! - zaczęła się śmiać z oszołomienia. - Czyś ty widział ten profesjonalizm? Ich głosy! Przecież oni są genialni! -
Oczekiwał takiej reakcji.
- No dobra..był lepiej niż okay. Tak.. troszeczkę?? - zapytał pokazując dwoma palcami minimalną wielkość.
Zmrużyła powieki i popatrzyła nań groźnie. Splotła ręce na piersi i odwróciła się plecami.
- Nie zadowala mnie twoja reakcja. - powiedziała z udawanym chłodem.
Położył swoje dłonie na jej wątłych ramionach. Gdy tak nad nią stał i kołysał ją na boki, słuchając jej uroczego śmiechu miał wrażenie, że świat się zatrzymał i wykluczył ich ze swojego rytmu. Tak jakby ktoś robił wszystko by ta dwójka weszła sobie w drogę. 

Resztę nocy spędzili spacerując po całym terenie. Kupowali odmrażane zapiekanki, tanie hot-dogi i non stop śmiali się do rozpuku. Opowiadali historie ze swojego życia, dzieciństwa. Więź jaka się między nimi wytworzyła, z każdym słowem, gestem czy łzą stawała się mocniejsza.
- Za godzinę mam pociąg. - powiedziała cicho.
Otoczył ją ramieniem.
- Nie martw się, nie pozbędziesz się mnie tak łatwo. Obiecuję że się jeszcze spotkamy. - uśmiechnął się pokazując dołeczki.
- Kiedyś ich nie lubiłam. - popatrzył na nią pytająco, a ona przejechała palcem po zagłębieniu w jego policzku. - Ale teraz zmieniam zdanie. Są urocze. - uśmiechnęła się szeroko mrużąc oczy przed słońcem.

Matt pomógł Jacqueline zabrać wszystkie jej rzeczy z małego motelu koło dworca. Nie miała ich wiele. Powiedziała mu, że ubrania i jedzenie kupuje w kraju w którym się znajduje. Gdy zapytał skąd ma pieniądze na podróże odpowiedziała mu ze śmiechem.
- Dostałam spadek po ojcu. Matce zostawił tylko dom do remontu i wypasiony samochód. - roześmiała się. - Swoją dziwaczną decyzję uzasadnił tym, że chciał mi zrekompensować to, że ciągle wyjeżdżał. Był archeologiem. Widywałam go kilka razy w roku. Aż w końcu gdy szukał jakichś antycznych garnuszków, zaraził się malarią i umarł. Gdy dowiedziałyśmy się o jego śmierci, żadna z nas nie rozpaczała. - skrzywiła się ze wstydem. - Przywieźli jego ciało i wedle woli został skremowany, a jego prochy zakopane na cmentarzu gdzieś w Japonii. Ojciec miał hopla na punkcie tego kraju. Gdy wracał do domu, potrafił godzinami rozprawiać na temat tamtejszej roślinności, bogatej kultury i innych duperelach. - gestykulowała prześmiewczo.

Stali na dworcu, a Jacqueline na głos czytała rozkład pociągów. Byli w Niemczech, a ona znalazła bezpośrednie połączenie z Luksemburgiem.
- Matt! - podbiegła do niego gdy zakupiła bilet. - Pojadę do Vianden i zobaczę zamek. Z tego co się wcześniej dowiedziałam to w jego architekturze wyróżnia się kilka stylów. Więc będzie ciekawie. Gdzieś się prześpię, coś zjem, poszwędam się po mieście. - poruszyła brwiami i uśmiechnęła się szeroko.
- A co dalej? -
- Zobaczy się Matt. - złapała go za dłonie i popatrzyła mu głęboko w oczy. - Wiesz... to że się tu spotkaliśmy, to...to był chyba najlepszy spontan w moim życiu. W dodatku to, że byłeś ze mną na Haggardzie. Jestem ci za to bardzo wdzięczna. - uśmiechnęła się lekko.
- Chcę cię jeszcze zobaczyć Jacqueline. -
- Dobrze Matt. -
- Nie w ten sposób. Powiedz mi gdzie i kiedy, daj swój numer telefonu. -
- Cierpliwości, koniku polny* - uśmiechnęła się szeroko. - Skoro tak to spotkajmy się za miesiąc około 15 w  Cafe Marquis Rue des Francs Bourgeois w Paryżu. - kiwnęła głową. - Jesteś rozgarniętym facetem, znajdziesz. -
- Yyy... zapiszę to - roześmiał się i zanotował w telefonie. - Dlaczego akurat tam? -
- Obiecałam sobie, że kiedyś odwiedzę to miejsce, zjem rogaliki z czekoladą i napiję się latte. A wszystko to w towarzystwie przystojnego mężczyzny. - mrugnęła do niego.
Roześmiał się serdecznie i znienacka przytulił ją. Przez chwilę stała sztywno, ale potem rozluźniła się i oddała uścisk. Przez chwilę stali i kołysali się lekko, a ona nuciła cicho usypiającą melodyjkę.
- Co nucisz? - zapytał nieco zachrypniętym głosem.
- Nic takiego. Może kiedyś ci wyjaśnię. - odwróciła się i zaczęła iść w stronę pociągu który właśnie nadjechał. Po kilku krokach odwróciła się i stanęła patrząc na niego. Podbiegła i pocałowała go lekko w policzek.
- Bądź tam. Do zobaczenia. - uśmiechnęła się uroczo.
- Będę. Uważaj na siebie. - pogłaskał ją po policzku, a ona odwróciła się i wbiegła do pociągu. Przez okna widział jak idzie małym korytarzem i zajmuje miejsce przy oknie od jego strony. Odwróciła się twarzą do okna i popatrzyła na niego. Uśmiechnęła się szeroko i pomachała mu.

Od pamiętnego koncertu w Niemczech minęły dwa tygodnie. Zespół zrobił sobie dwumiesięczną przerwę od koncertowania.
Matt wracał właśnie do domu. Zaparkował swoje czarne BMW na wyłożonym grafitową kostką podjeździe. Wysiadł z auta i pilotem zamknął bramę. Przewiesił kurtkę przez ramię, wyciągnął torbę z bagażnika i długimi krokami przeszedł do dużych drzwi wejściowych. Wszedł do domu i powiesił okrycie na wieszaku. Zdjął buty, a torbę rzucił na podłogę. Usłyszał cichą muzykę dobiegającą z kuchni i wyczuł zapach przygotowywanego jedzenia.
Wszedł do kuchni i zobaczył jak szczupła blondynka przygotowuje coś przy kuchence. Gdy go zobaczyła rozpromieniła się i podbiegła całując go w usta.
- Hej Matt. - powiedziała słodkim głosem.
- Witaj Valary. -

*zwrot, cytat zaczerpnięty z książki "Gwiazd naszych wina"